poniedziałek, 19 maja 2014

Chattanooga Panie Glenn -Aleee Gdzie Pan jest?

Lotnisko RAF Twinwood Farm, Bedfordshire, Anglia. Rankiem 15 grudnia 1944 r. z pasa startowego odrywa się jednosilnikowa maszyna Noorduyn C-64 Norseman i kieruje się przez kanał La Manche do Francji. W składzie trzyosobowej załogi jest legendarny muzyk Glenn Miller. Do Paryża nigdy nie doleci - zniknie bez śladu.

Przypadek tajemniczego zniknięcia amerykańskiego muzyka i lidera orkiestry jazzowej Glenna Millera (1904-1944) należy do największych zagadek II wojny światowej. Stał się przedmiotem domysłów i wielu zwariowanych teorii...

Amerykański sen

Miller dorastał w skromnej rodzinie farmerów, a jego kariera to typowy przykład "amerykańskiego snu". Już jako chłopiec zafascynowany był grą na puzonie, w wieku 33 lat
został liderem własnej orkiestry. Podróżuje z koncertami do najważniejszych miast USA.
In the Mood - to tytuł kompozycji, której nagranie w 1939 r. przynosi Millerowi sławę. Jego kariera nabiera rozpędu i w 1940 r. Miller zarabia rocznie milion dolarów. Rok później pojawia się ze swoimi muzykami na ekranach kin w fi lmie Sun Valley Serenade (Serenada w Dolinie Słońca). Nagrywa płytę z hitem Chattanooga Choo Choo, z własną muzyką i tekstem.
- Melodie tego genialnego artysty są symbolem młodej i wolnej Ameryki - uważa współczesny hiszpański dziennikarz i historyk Jesús Hernández. Jako muzyk Miller wstępuje w październiku 1942 r. do armii. Jest czerwiec 1944 roku. Na francuskim wybrzeżu Normandii właśnie trwa desant wojsk alianckich. Orkiestra wojskowa Millera gra szereg koncertów dla amerykańskich żołnierzy, którzy na wyspach przygotowują się do przeprawy na kontynent.
- To tak jakby dostali list z ojczyzny - ocenia rolę tych występów w podnoszeniu morale jeden z amerykańskich generałów. Jeszcze 13 grudnia 1944 r. Miller występuje w Londynie. Dwa dni później rusza do Paryża, aby przygotować nagranie specjalnego programu radiowego na Boże Narodzenie.

Brat mógł coś wiedzieć

Warunki pogodowe są trudne, zwłaszcza dla niedużego samolotu Noorduyn C-64 Norseman. Mimo tego Miller przekonuje przyjaciela, pułkownika Normana Baessella, żeby zezwolił na start. Wkrótce po wylocie, nad kanałem La Manche, maszyna wraz z załogą ginie z radarów. Jej szczątków ani ciał pasażerów nigdy nie odnaleziono. Staje się to źródłem najróżniejszych, nieraz bardzo śmiałych spekulacji.
Czy Glenn Miller na pewno wszedł na pokład samolotu? Według jednej z teorii żadnego wypadku nie było, samolot doleciał do Paryża, gdzie Miller zmarł w objęciach prostytutki. Opowieść o awarii samolotu miała powstać po to, by zatuszować okoliczności śmierci muzyka. A może Miller został zamordowany jako niemiecki szpieg lub z powodu nielegalnych transakcji na czarnym rynku?
Młodszy brat Glenna, Herb Miller, w 1983 r. wydał oświadczenie, w którym wyjaśnił, że maszyna z muzykiem po półgodzinnym locie wróciła do Anglii. Muzyk miał bardzo źle się poczuć, cierpiał na silne mdłości. Według wersji Herba następnego dnia Glenn zmarł w szpitalu na raka płuc. Brat zwlekał z tym wyjaśnieniem tak długo, ponieważ obawiał się, że śmierć Glenna na szpitalnym łóżku opinia publiczna mogłaby uznać za zbyt banalną...

Winne "ciasteczko"?

W 1984 r. nawigator lotniczy, weteran RAF Fred Shaw przedstawi teorię, która w przypadku śmierci Glenna Millera brzmi dość prawdopodobnie. W dniu zaginięcia samolotu z Millerem na pokładzie Shaw wracał bombowcem Lancaster jako nawigator z odwołanego nalotu na niemieckie miasto Siegen.
Nad wybrzeżem Anglii, jeśli brakowało paliwa, lotnicy RAF-u zwykle w określonym miejscu zrzucali niezużytą amunicję do morza. - Widzieliście, jak spadł ten samolot? - spytał nagle lewy strzelec, który zauważył, jak ich bomba zwana cookie (ciasteczko) wybuchła ponad powierzchnią wody, a jakiś niewielki samolot przelatujący w zasięgu jej rażenia wpadł w spiralę.
Na lotnisku nikt jednak nie pytał bombardierów o los małej maszyny, nie było też oficjalnego zgłoszenia i lotnicy szybko o tragicznym incydencie zapomnieli. Aż któregoś dnia biograficzny film o Millerze sprawił, że Shaw sobie o tym przypomniał...

Źródło: Interia



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz